czwartek, 20 października 2011

Zwiedzając kuchnię włoską

Byłem w podróży na południe Francji.
Uwielbiam jeździć samochodem i wieczorami zjeżdżać do miasteczek w poszukiwaniu barów, i rodzinnych restauracyjek.
Zjechaliśmy do miejscowości San Giorgio jakieś 80 kilometrów od Wenecji zaraz za Udine. To region Friuli słynący z winnic i pysznego jedzenia. Jest tam sporo rzek, więc ryby i raki to tamtejsze smakołyki. Rok temu zatrzymaliśmy się tam w pewnym hotelu z genialną restauracją. Zatem i tym razem chciałem pokazać rodzicom tę samą restaurację. Niestety brak miejsc w hotelu spowodował poszukiwania kolejnego miejsca. Znaleźliśmy pewną agroturystykę. Miejsce do spania piękne wśród winnic, z łóżkami tak wielkimi że z córką bawiliśmy się w chowanego.
Niestety bez jedzenia.
Na jedzenie poszliśmy jakieś 500 metrów obok do restauracji agroturystycznej należącej do właścicieli małej fabryczki wina. Wina genialne. Po 15-20 złotych były wina naprawdę wspaniałe. Takie za które w Warszawie płacąc 100 złotych powiedzielibyśmy że nie przepłaciliśmy i że warto było :).

Menu tylko po włosku.
Dobry znak. Zamawiamy na chybił trafił kilka dań. Tak jest ciekawiej bo nie wiadomo co przyniosą, więc zabawa będzie w poznawanie nowych smaków.
I tu zaczyna się niestety totalna klapa. Miejscowa zupa na bazie białej fasolki z dodatkiem wędzonego boczku zwanego tu panczettą z dodatkiem pęcaku jest gumowata jak kit w kolorze szarym kompletnie bez smaku. A szkoda bo mogła by być zupowym jednodaniowym hitem. Kolejna pozycja to plaster schabu otoczony cieniutkim pętem białej kiełbaski. Kiełbaska super, schab suchy jak wiór. Za długo pieczony ewidentnie. Połączenie było by dobre ale niestety nie wyszło. Tagiatelle z grzybami pyszne tylko....makaron rozgotowany. Ja zamówiłem klasyczne pulpeciki w sosie pomidorowym. Suche bez dodatku parmezanu, ziół. Wielka szkoda. Co prawda dodatek kawałka zgrilowanej polenty był niezły ale też za suchy. Nawet dodatek osobno zamówionej caponaty czyli zgrilowanych warzyw nie uratował tego dania. A mogło być prosto i pysznie. Jednym słowem regionalna kuchnia została sponiewierana całkowicie.

Szczęśliwie wino w dużych ilościach wynagrodziło nam tę kolację. Tak więc jak wszędzie można zjeść pysznie ale można też trafić na minę.
Miłym akcentem była cena za kilka dań plus za 2 wina: 80 euro. (ale tylko te dania słabo wypadły)
Na deser fantastyczna anyżówka i limoncello.


Rok temu w knajpie oddalonej o 2 kilometry jedliśmy wspaniałe ravioli z ricottą i szałwią w maśle, jakąś rzeczną genialną wyfiletowaną rybę z szafranowym sosem i fantastyczny pasztet z tamtejszej dziczyzny. Prostota tych dań była niesamowita a smaki powalające. Ludzie wykorzystali to co mieli do jedzenia obok siebie w wodzie i na łące.


Śniadanie szczęśliwie genialne z domowymi szynkami, salami i własnym żółtym serem. Bajka.

Kolejny odcinek to już kolejne dni na południu Francji i moja własna kuchnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz